Po kiepskim tygodniu weekend był naprawdę dobry. Mąż zabrał H. na 3 dni na Mazury. Bardzo było mi to potrzebne. Żeby nie urwać jej głowy albo nie spakować i wystawić z tobołkiem za drzwi muszę od niej odpoczywać.
Miałam 3 noce, kiedy budziło mnie tylko jedno dziecko. 3 noce kiedy nie musiałam się zastanawiać, czy H. przyjdzie za 5 minut, czy za 15 … Czy te odgłosy, które słyszę, to H., która wstaje, czy sąsiad? Czy już muszę się poderwać, żeby nie obudziła A. wparowując do pokoju, czy jeszcze nie muszę?
2 poranki, kiedy nie musiałam o 7 stawać na baczność i pędzić na dół pilnować H. , która już wstała i dobiera się do lodówki, albo wchodzi w inną szkodę ;) Nie, nie da się zrobić tak, że wstaje, nie budzi nas i idzie np. pooglądać coś. To się raczej prędko nie wydarzy.
2 poranki, kiedy mogłam spokojnie poleżeć w łóżku przed wstaniem, bo A. wcale się tak bardzo do wstawania nie spieszyło. 2 poranki, kiedy mogłam sama na spokojnie zrobić bardziej wyrafinowane śniadanie niż kanapka. Jednego dnia były placki, a drugiego dnia omlet. Może nie są to bardzo wymyślne dania – zwykle w weekend jem coś lepszego, bo to mąż częściej robi śniadanie. Wtedy ja pilnuję dzieci i panuje spory weekendowy rozgardiasz. Ale sama rzadko kiedy mam szansę na zrobienie czegoś ciepłego na spokojnie, powoli, bez nerwowego zerkania, czy H. nie zbliżyła się za blisko A., i nie próbuje właśnie urwać jej nogi, a potem na zjedzenie tego we względnej ciszy i spokoju. W niedzielę udało mi się nawet zrobić obiad od razu po śniadaniu. I to właśnie nie po południu i nie w nocy najdobitniej poczułam, że nieobecność H. daje mi wytchnienie, ale właśnie w te poranki. I będę dążyć do tego, żeby jakoś od czasu do czasu takie poranki sobie załatwiać.
Dodatkowo doszłam do inbox zero w koszach na brudy i popodróżowałam z dzieckiem tramwajem. Bez dziecka też. Sobota była cała pod znakiem tramwajów.
Byłam u fryzjera i spacerując po opustoszałym centrum w sobotę rano, pierwszy raz od kilku tygodni poczułam coś jakby chwilowe szczęście pomieszane z wiosną. Ścisk żołądka i gula opuściły mnie na chwilę.
Do tego jestem bardzo dumna, bo w sobotę i w niedzielę udało mi się poćwiczyć po pół godziny (3 x różne 10 minutówki z YT) – w sobotę w towarzystwie jednego dziecka, a w niedzielę już dwójki. Uznaję to za największy sukces tego weekendu.
O tym ile razy H. zdążyła mnie doprowadzić do obłędu w pierwszej godzinie po powrocie, i o tym, jak bierze się prysznic z bardzo awanturującą się i wyślizgującą się na kafelki prawie dwulatką wspominać nie będę. Po prostu uznajmy, że to był udany weekend.
Photo by Sebastian Voortman from Pexels