macierzyństwo, niepełnosprawność

Raz na wozie

… raz wiadomo gdzie.  Druga część dzisiejszego dnia była zdecydowanie pod. Już kiedy weszłam do urzędu, żeby odebrać legitymację H., i zobaczyłam kolejkę na pół godziny, której zwykle tam nie ma, wiedziałam, że będzie źle. Była 15:45 – do 17 musiałam odebrać dwójkę i zrobić zakupy. W końcu o 16:20 byłam pod żłobkiem. Szybka kalkulacja i biegiem do sklepu obok – łatwiej biegiem niż z dwójką. Oczywiście zapomniałam torby, wszystko musiałam upchać do plecaka z komputerem -z jednej strony wpychałam, z drugiej wypadało. Pani kasjerka tuż przede mną niechcący się wylogowała. W żłobku byłam najpóźniej w historii. Wiedziałam, że A. będzie chciała się na mnie uwiesić i jeść, bo zawsze chce nadrobić stracony czas od razu. Wiedziałam, że nie mamy czasu, więc zdecydowałam się na zło. Kupiłam pierwsza lepszą z brzegu czekoladkę, żeby ją przekupić. Niespecjalnie dostaje słodycze, więc czekolada zawsze jest atrakcyjna. Faktycznie – udało się. Jeden problem z głowy.

Przy samochodzie, który udało mi się rano szczęśliwie zostawić koło żłobka zorientowałam się, że nie mam telefonu. Wywaliłam prawie wszystko z plecaka – nie ma. Pod samochodem – nie ma. Na chodniku – nie ma. Sprint do przedszkola, sprint do sklepu – nigdzie nie ma. 16:47. Szkoła do 17. Trudno, trzeba jechać. Telefon szlag trafił. Dusza boli, ale trudno. Wsiadam do samochodu. Słyszę pik – telefon się sparował. Czyli jednak cud. Gdzieś jest (Oczywiście był w plecaku). Ja mokra i ledwo żywa po sprincie w kurtce zimowej i lataniu z wywieszonym językiem od godziny.

Wchodzę do szkoły 16:57. Na szczęście nie jestem jedyna. H. oczywiście zaczyna cyrki – nie chce wychodzić, siada na ziemi, wyrywa się. Jedną ręką próbują ją wywlec ze szkoły, na drugiej ręce trzymam A. Poddaję się. Wychodzę wsadzić A. do samochodu, żeby móc wejść po H. z wolnymi rękami. Na szczęście innym rodzicom udało się po chwili wyprowadzić H. – poszła za ich dziećmi. Jak tylko przekroczyła próg – znowu rzut na ziemię. Wzięłam pod pachę to prawie 25 kg i wsadziłam do samochodu.

W garażu podobna historia – najpierw nie chce iść, potem próbuje podcinać i przewracać A. A. zalicza w związku z tym lot na twarz (na szczęście jakimś cudem upadła nie na twarz), ale zaczyna płakać. H. jeszcze bardziej się nakręca i znowu próbuje ciągnąć ją za nogi, kiedy jest u mnie na rękach. Jakimś cudem udaje mi się wepchnąć H. do windy. Wchodzimy do mieszkania. H. zamiast się rozbierać znowu zaczyna rzucać się, żeby ciągnąć A. Odmawia rozebrania się. A. już bardzo chce jeść, więc porzucam ubrania tam gdzie stoję i siadam z nią na fotelu. Zostawiam H., żeby się rozbierała, ile chce, bo nie mam już siły z nią walczyć.

Później jeszcze awantura o kąpiel. H. woli wannę i zwykle kąpie się w wannie, ale zagonienie jej do tej wanny trwa długo. Widać, że już jest zmęczona, ale nie chce wstać i pójść, kiedy ją proszę. Generalnie nie chce wypełniać moich poleceń, jakichkolwiek. Niezależnie czy to jest „idź na górę do łazienki” , „umyj ręce”, „rozbierz się”. Nic, mów do słupa, a słup jak dupa. Wiadomo. Ja wiem, że jest już bliska zaśnięcia tam gdzie stoi, więc muszę ją szybko wykąpać. Kilka razy powtarzam, że jeśli nie wstanie i nie pójdzie do wanny, to idziemy szybko pod prysznic. Nie wstała i nie poszła. Więc podnoszę ją i prowadzę pod prysznic. Oczywiście wielka awantura, bo chce do wanny. Ale nie odpuszczam. Ona się szarpie i trzyma ubranie, ja jej to ubranie na siłę ściągam. W końcu pod prysznicem się uspokaja i jest chwila spokoju.

Potem już jakoś poszło. Jestem wykończona. Znowu nie mam siły, żeby po położeniu dzieci czymś się zająć. A rano od nowa… Nie chce wstać po dobroci, więc muszę ją podnieść i zanieść wierzgającą do łazienki. Potem nie chce się ubrać, nie chce zejść na dół, nie zakłada butów, tylko siedzi i patrzy. A jednocześnie bardzo chce już być w szkole.

Czeka nas jeszcze jazda na zajęcia. 2 razy dzisiaj. Najpierw psycholog, potem do żłobka po A., potem do domu na parę minut, żeby wpuścić babcię do A., i dalej do logopedy. Już mam ścisk z nerwów, bo widzę, że od dwóch dni nie jest w najlepszej formie i wiem, że pewnie znowu będzie awantura. Pewnie będzie mnie szarpać jak będziemy jechać samochodem, otwierać okno, wyszarpywać kluczyki ze stacyjki. I tak to właśnie wygląda. Bywają lepsze dni, kiedy nie trzeba walczyć o WSZYSTKO, tylko o niektóre rzeczy, ale całkiem spokojnych dni nie ma nigdy.

Gdyby ktoś patrzył na nas z zewnątrz i by nie wiedział, co jest z H., to pewnie by pomyślał, że jesteśmy patologiczną rodziną – ciągłe szarpanie i awantury. Prawie wszystko na siłę. Mało co po dobroci. Nie wiem, jak A. ma wyrosnąć na zrównoważoną osobę, jeśli będzie w tym ciągle uczestniczyć i na to patrzeć. Wiem też, że to się nakręca. Że po prostu przepychamy się z H. jak dwójka dzieci. Że wystarczy mi teraz naprawdę krótka chwila, żebym dostała piany, bo tak bardzo się to już nawarstwiło. Wiem, że jestem starsza i mądrzejsza. Wiem, że I can do better. A jednak ciągle nie wychodzi.

Photo by Andrew Neel on Unsplash

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *