Kiedy myślisz, że czeka Cię tydzień względnego spokoju, to wtedy pojawiają się wszy u starszego dziecka, a 2 dni później znowu kaszel u młodszego po tygodniowej przerwie. Ręce mi opadły – o ile kaszlu spodziewam się zawsze, to wszy już niekoniecznie. I kolejny raz moi rodzice w gotowości, kolejny raz u mnie wielki wyrzut sumienia. Starsza profilaktycznie po kuracji została na trochę w domu. Pierwszego dnia z moją mamą, i trochę z tatą, ale od wtorku już dołączyła młodsza. Wiem, że pilnowanie ich dwóch jednocześnie to dla mojej mamy już zbyt wiele i staram się do tego nie dopuszczać. Wtorek wzięłam zdalny, co oczywiście skończyło się pracą z uwieszoną na mnie A. – no bo skoro jestem w domu, to przecież jestem! Czuła się kiepsko, dostała gorączki, więc powodów do uwieszenia się jeszcze więcej. H. trudno nam było okiełznać nawet we 2 osoby. Na resztę tygodnia wzięłam zwolnienie na A., ale wiedziałam, że na więcej nie mogę, bo coś jest do zrobienia w pracy. Jutro więc zostaje znowu moja mama, a w międzyczasie H. zrobiła się niewyraźna, więc sytuacja jest dynamiczna … Ja jutro już nie mogę być w domu. Jeśli one obie będą musiały zostać, to wyrzuty sumienia mnie zjedzą, a moja mama wyląduje w Tworkach, bo tata na pewno nie będzie mógł cały dzień im towarzyszyć. I tak to właśnie wygląda. Wieczny wyrzut sumienia. Zła matka, zły pracownik, zła córka …
Młodsza coraz później usypia, więc z moich wieczornych strzępów czasu wolnego zostało już tyle co nic. Gdzie tu miejsce na cokolwiek? Jak zastosować tu wszystkie rady dotyczące dbania o siebie? Gdzie miejsce na sport ? Na spotkanie z kimkolwiek? (chociaż tu akurat przyznam, że średnio mam ochotę, więc poniekąd mi to pasuje). Ja naprawdę bardzo chętnie korzystałabym ze wszystkich pięknych porad ludzi sukcesu dotyczących np. tego, jak dobrze rozpocząć dzień. Chciałabym móc prowadzić piękny planer, w którym wszystko mogłabym sobie zaplanować, a potem to zrealizować! Bardzo chętnie bym sobie zrobiła miracle morning! Nawet mogłabym wstać te 30 minut wcześniej, żeby poćwiczyć jogę albo pomedytować! Ewentualnie zblendować sobie smoothie i przyrządzić fancy owsiankę zamiast kanapek. Ale musiałabym mieć gwarancję, że nikt mi kurde wtedy nie przeszkodzi. Póki co takiej gwarancji nie mam i godziny pobudek są nieprzewidywalne. Do tego od rana stres, czy ze wszystkim zdążę, jakie będą humory … A. już zachowuje się coraz bardziej adekwatnie do swojego wieku, więc robi się coraz trudniej, kiedy zajmuję się H. Czasem muszę to robić z A. szlochającą, uczepioną mojej nogi, bo to przecież straszna zniewaga, że muszę np. ubrać jej starszą siostrę i przez chwilę dotykać kogoś innego. Czasami muszę ratować się Świnką Peppą i tym samym umarło moje postanowienie o braku bajek do 2. urodzin. I nie wiem sama, czy się za to biczować, czy cieszyć się, że jest coś co ratuje w kryzysowych momentach. Ale te kryzysowe momenty A. i tak nie wyzwalają we mnie takiej furii, jak wyskoki H. Świadomość prawidłowego rozwoju dziecka i wiedza o tym, co jest normalne w jakim wieku zmienia bardzo wiele. Tymczasowość nie doprowadza do skraju wytrzymałości w taki perfidny sposób jak: „Przyszłość nieznana. Być może to już wersja na zawsze.”
Wieczorem bardzo chętnie wyciągałabym matę i ćwiczyła! Medytowała! Więcej czytała! Zgłębiała techniki mindfulness! Kurde, nawet świeczkę bym sobie mogła zapalić zapachową i wrzucić kulki do kąpieli! Jak szaleć to szaleć! Więcej bym tu może pisała i może wreszcie komuś więcej to pokazała! Gotowała zdrowe posiłki!
Ale dupa zbita mili Państwo! Jak się śpi w porywach do 2 godzin ciurkiem od 2 lat, a dziecko coraz dłużej usypia, a ja wiem, że muszę rano wstać do pracy – to ja po prostu padam na ryj i nie mam siły robić tych rzeczy. Nawet jeśli się nastawię i nakręcę, i wymyślę sobie, czego to ja wieczorem nie zrobię! Bo przecież mi się chce! Jest energia! Jest motywacja! To po usypianiu – PYK – i wszystko szlag trafia. Nie chce mi się już nic. Opadam z sił. Energia minus. Dzisiaj naprawdę musiałam porządnie się zmusić, żeby wylać tu z siebie ten nowy potok narzekania. I tak sobie myślę, że ci wszyscy piewcy tych pięknych rytuałów związanych z dbaniem o siebie to chyba nie mieli dzieci, kiedy je wymyślali. Albo mieli starsze dzieci. Albo mieli dzieci anioły. Albo dzieci, które nigdy się nie budzą. I nie chorują. Albo dzieci w internacie.
Żeby była jasność: nadal uważam, że decyzja o drugim dziecku była słuszną decyzją i jestem wciąż absolutnie zakochana. Po prostu życie z dwójką po powrocie do pracy trochę mnie przytłoczyło.
W ramach ostatecznego dobijania leżącej matki pracowniczki wszyscy wrzucają fotki z nart albo z plaży w Tajlandii. Tak bardzo pragnę nart i mam ogromny niedobór śniegu i górskich widoków w tym roku. Mnóstwo fajnych wspomnień z mojego dzieciństwa pochodzi z nart i cała ta otoczka wyjazdowa bardzo miło mi się kojarzy. I brakuje mi tego, kiedy mam przerwę dłuższą niż rok. Chciałabym takie wspomnienia zapewnić też moim dzieciom, ale nie mam póki co pomysłu jak to zrobić. H. nie jest zainteresowana nartami (kiedyś sprawdzaliśmy), a jeśli byłaby chociaż na chwilę, to na pewno nie na tyle, żeby wysłać ją np. do szkółki. A jak jechać, żeby nie musiała jeździć ? Co z nią robić w tym czasie? Zabrać ze sobą nianię, której nie mamy? To nie jest tak, że możemy zostawić H. na 10 minut samą np. na leżaku, a my sobie w tym czasie zjedziemy z góry ;) Oczywiście można się zamieniać, ale jaka to frajda, kiedy każdy jeździ sam ? I wtedy z tygodniowego wyjazdu każdy z nas spędziłby na stoku 2 w porywach do 3 dni. Wyjazdy z rodzicami odpadają. Moja mama nie lubi podróżować i już wiele lat temu przy każdym wyjeździe zarzekała się, że jedzie ostatni raz, a poza tym nie chcę brać od nich jeszcze więcej niż biorę. Mamy też nieco inne sposoby spędzania wakacji, które generują sporo konfliktów. W tym roku wszelkie zimowe wyjazdy odpadają – bo urlopy, bo pieniądze i tak dalej … Za rok chciałabym wyjazd w damskim gronie, ale nie mam pojęcia, czy A. będzie gotowa na rozstanie ze mną. I czy ja będę gotowa na rozstanie z nią. Jak będzie trochę starsza i będzie ją można zacząć uczyć, to będziemy się martwić, co dalej. Może znajdę jakąś fajną ofertę nauki w szkółce dla niepełnosprawnych dzieci. Coś na pewno gdzieś jest. Musi być.
Tajlandia aż tak bardzo mnie nie dołuje, chociaż poleżałabym pod palmą, bo lubię leżeć pod palmą. Ale z dalekimi wyjazdami mam trochę love & hate relationship – to chyba temat na oddzielny wpis.
A tymczasem byłam w łazience i odkryłam, że nawet krem mi się przeterminował, bo nie mam czasu ani przestrzeni ani pamięci, żeby go wklepywać.
Update kilka dni później: Kontrolna wizyta z H. u lekarza, w zamierzeniu tylko po to, żeby potwierdzić to co widzę, czyli że jest lepiej. A lekarz na to: figa z makiem, zapalenie płuc. Więc szykuje się kolejny tydzień wygibasów logistycznych, a ja przestaję wierzyć, że ta passa zakończy się szybciej niż w lecie. I jednak nie umiem diagnozować swoich dzieci. Po tylu latach chorób zwykle byłam w stanie przewidzieć, co lekarz powie i co przepisze. Raczej się nie myliłam. A tu taka niespodzianka. W życiu bym nie powiedziała. H., jeśli w końcu dostaje antybiotyk, to zawsze widać po niej, że jest w naprawdę kiepskim stanie. Tym razem w ogóle nie widać. Kaszel też z tendencją wyraźnie spadkową. Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Ot, życie.
I jeszcze jeden update: Moja mama poległa z gorączką. Na szczęście A. już w żłobku. Z H. dzisiaj na zakładkę ja i mój tata. A potem jeszcze teściowa to the rescue i wieczorem mąż. Ja z kolei dzisiaj integracja pracowa, więc musiałam coś wyrzeźbić. A od jutra znowu zwolnienie. Niech to się już skończy.