macierzyństwo, sama o sobie

Stop klatka – jest ok!

Po krótkim wzlocie weekendowym z plaskiem opadłam na glebę w kolejnym tygodniu. Poziom stresu, napięcia, pośpiechu i braku czasu sięgnął zenitu. Apogeum nastąpiło w dniu, w którym miałam coś skończyć, a ściął mnie na kilka godzin ból głowy. Wiedziałam, że czeka mnie praca w nocy, jak się lepiej poczuję, więc byłam tym zdenerwowana, a jeszcze Aniela nie chciała usnąć do 23. Przy okazji usypiania usłyszałam: „Mamusiu, chcę inną mamę, bo ty ciągle pracujesz!”. Tak, miała akurat zły humor, bo musiała iść spać, a tekst o innej mamie był zainspirowany książką, ale uzasadnienie wybrała sama i nie wzięło się to z kosmosu, tylko stąd, że zdecydowanie za często niestety zerkam na nią znad ekranu komputera. Szczególnie ostatnio, kiedy jeszcze nie chodziła do żłobka i siedziała z nią moja mama, a ja pracowałam w innym pokoju, to słowa „nie mogę, pracuję” słyszała codziennie. Poczułam się, jakbym dostała w ryj i chlipiąc wzięłam się za robotę (którą przerywała mi z kolei Hela, budząc się chyba z 5 razy), snując ponure wizje, ile rzeczy być może przegapię, albo czego kiedyś nie zauważę albo nie dopilnuję przez to, że pracuję.  Dodać do tego bajzel w domu, którego nie miałam jak posprzątać i mokre pranie leżące w misce przez cały dzień, pustą lodówkę i brak czasu na pomyślenie, co fajnego mogę zjeść i przepis na załamanie gotowy. Cały następny dzień był do kitu i wyrzucałam sobie, że ja się naprawdę nie daję i zastanawiałam się, jak to możliwe, że inni jakoś sobie nie radzą, a ja jestem za słaba, żeby udźwignąć godzenie wszystkiego i że dwie pracujące osoby w domu to chwilami zbyt wiele.

Po czym pomyślałam sobie „Hej, jeśli kiedyś już nie dasz rady wszystkiego ciągnąć, to trudno – to przestaniesz pracować. Nie jest to wymarzona opcja, ale nikomu nie stanie się od tego krzywda. Oczywiście, że nie będziesz czuła się z tym dobrze, a inni będą być może krytykować taką decyzję, ale teoretycznie masz taką możliwość. Masz duży bagaż – masz dziecko niepełnosprawne i rodziców, którzy się starzeją – kiedyś i tak nadejdzie moment, kiedy będziesz musiała coś zmienić. Jeśli podwinie Ci się noga i nadejdzie on wcześniej, to świat się nie zawali. ” I sama ta myśl jakoś dodała mi sił i sprawiła, że przestałam myśleć o mojej sytuacji, jak o sytuacji bez wyjścia. Doszły oczywiście wyrzuty sumienia, że to, że mogę w ogóle brać to pod uwagę, świadczy o tym,  jak bardzo jestem uprzywilejowana. I znowu besztanie się w myślach – masz tak dobrze, inni mają gorzej, Ty niewdzięczna buło!!! Tak czy siak  nie planuję póki co nic zmieniać – ale sama świadomość, że mogę dała mi impuls, żeby jakoś przez to przebrnąć i przejść ze stanu histerii do stanu względnej równowagi.

Na weekend znowu uciekłam na wieś – tym razem tylko z Helą, bo teściowa porwała Anielę. To naprawdę dużo zmienia. Chociaż Hela jest Helą i wiadomo, że łatwo nie jest nigdy, to było dużo spokojniej. Nie trzeba było cały czas sprawdzać, gdzie jest ani rozdzielać ich dwóch. Ona też była chyba ciut spokojniejsza i nawet spędziłyśmy trochę czasu po prostu leżąc na hamaku. Czy nastąpił jakiś przełom i zechciała np. iść na spacer? Oczywiście nie, ale tak jak ostatnio mówiłam, postanowiłam odpuścić temat. Niech zajmuje się tym, czym chce. Znowu posłuchałam ptaków, posłuchałam deszczu, popatrzyłam na chmury i nawet „poznałam” 3 kuny grasujące po kompoście.

Co było dalej? Kolejne (już!) 1,5 tygodnia – zupełnie inna bajka. Spłynął na mnie spokój, dobry humor (taki, że chce się tańczyć i podśpiewywać pod nosem, a deszcz padający oknem rozczula i powoduje wdzięczność, że mogę tu w pełnej przytulności go słuchać przy świetle nastrojowej lampki) i poczucie, że moje życie jest ok. W pracy spokojniej – wiedziałam, co mam do  zrobienia i po prostu to robiłam. Czułam się na miejscu i momentami nawet całkiem kompetentna.  Trafił się taki tydzień, kiedy nie rozpraszały mnie niespodziewane ASAPy, co często rujnuje mój misterny plan działania i spokój. Presja i pośpiech  mnie paraliżują, a poza tym, jak już pewnie wiecie, nie jestem człowiekiem spontanem. Najbardziej lubię wiedzieć dokładnie, co i kiedy mnie czeka z lekkim wyprzedzeniem i tak organizować sobie pracę, żeby było dobrze – również dla mnie.  Wiem też, że to raczej nierealne w większości zawodów – w moim też ;)

Co jeszcze zrobiłam, żeby ten tydzień był dla mnie łaskawy? Przestałam myśleć o niektórych obowiązkach na zasadzie „wszystko albo nic”. Nie chciałam, żeby bałagan i pranie psuły mi humor. Wiedziałam, że trzeba w końcu posprzątać i wiedziałam, że niekoniecznie mam na to czas. Postanowiłam trochę zmienić moją wizję porządków. Do tej pory uważałam, że jak sprzątam, to sprzątam. Całe mieszkanie musi być posprzątane jednego dnia, i już. Inaczej to nie ma sensu. W tym tygodniu robiłam to, co mogłam i wtedy, kiedy mogłam. Kiedy miałam wolne od pracy 5 minut – wycierałam kurze w pokoju. Kiedy Aniela siedziała w wannie – sprzątałam łazienkę, w której się kąpała. To, co się dało starałam się robić przy okazji. Oczywiście efekt nie był spektakularny, i to, co zdążyłam posprzątać  było w międzyczasie ponownie rozwalane albo brudzone, ale nie szkodzi. Uznałam, że w tym momencie tak właśnie będzie, bo nic innego nie jest możliwe. Pozwoliłam sobie się tym nie przejmować. I nie przejmować się tym, że jak mama do mnie przychodzi, to pierwsze co robi, to łapie za szczotkę i zaczyna sprzątać, zamiast usiąść i napić się herbaty (taka mała dygresja a propos pokolenia naszych mam, ale też i nas samych – obejrzyjcie koniecznie filmik o tym, dlaczego nie umiemy odpoczywać na YouTube Oli Budzyńskiej (czyli Pani Swojego Czasu). Jednocześnie nie jest też tak, że dałam sobie przyzwolenie na całkowity burdel – wtedy czuję się źle i mam wrażenie, że tracę kontrolę. Kiedy sprzątnę, mam poczucie, że trochę tej kontroli odzyskuję. Ale uczę się rozdzielać to na mniejsze kawałki.

To, co pomaga mi czuć się pewniej i lepiej panować nad swoim życiem to jedzenie. Rzadko coś przyrządzam, a  bardzo tego potrzebuję. Kiedy kilka dni zdrowo się odżywiam, i w dodatku czymś, co sama zrobiłam, to też zyskuję poczucie, że nad czymś panuję i daję radę. Na początku tygodnia zamówiłam dostawę warzyw i owoców i samo patrzenie na nie mnie ukoiło. Pierwszy raz od dawna zaczęłam z zaangażowaniem przyrządzać surówki i upiekłam ciasto. Kombinowałam tak, żeby jak najwięcej rzeczy wykorzystać i niczego nie zmarnować. Prawie mi się udało – wykorzystałam nawet kalafiora, za którym nie przepadam. I to też bardzo podniosło mnie na duchu – byłam z siebie dumna, że mi się udało.   (W lodówce czeka  pół główki gigantycznej kapusty… ale ciiicho ;P wykorzystam!).

Do tego trochę drobnych przyjemności. Przyszła do mnie długo wyczekiwana paczka z wełną od Marysi z Czułych Tkanek. Może utkam swoją drugą w życiu makatkę. Odebrałam z Paczkomatu książkę Radomskiej. Trafiła się z autografem. Byłam na cudownym masażu Lomi Lomi.  Jadłam dużo lodów.  Odhaczyłam trochę rzeczy z listy „To do” – na przykład zapis dzieci do dentysty i kupno kostiumów kąpielowych i podobnych rzeczy. Niby drobiazgi, ale zaśmiecały mi głowę i chciałam się już ich pozbyć.

W sumie wiele się w moim życiu nie zmieniło, ale perspektywa jakaś inna, lepsza. Może to biomet, hormony albo los. Nie wiadomo.

Czy wszystko jest super?  Oczywiście, że nie. Nigdy nie jest.

Czy przestałam się złościć na Helę? Ależ skąd. Po prostu mniej się za to biczuję. Zaczęłam do tego to irytować się (w końcu! po 3 latach!!) na niektóre zachowania Anieli. Ona raczej przespała „bunt” dwulatka, ale za to teraz daje czadu. Wszystko musi być już i natychmiast. Na śniadanie najchętniej bajka albo czekolada, a mój sprzeciw nie jest dobrze przyjmowany. Zasypianie znowu coraz później. Najtrudniejsze są dla mnie sytuacje, kiedy po przyjściu do domu obie jednocześnie chcą miliard rzeczy i wszystko natychmiast, albo kiedy próbuje uśpić Helę, a Aniela rozpacza, że muszę siedzieć z nią, bo będzie samotna. Ale cóż, życie! Tak być musi i nie przeskoczę tego. Nie mam pretensji. To inny rodzaj irytacji niż na Helę. Szybko mija, a po fakcie można obgadać to, co się wydarzyło.

Teraz już tylko czekam na wakacje.  Wakacje, których miało nie być, a będą.

 

Photo by Edu Lauton on Unsplash

 

 

 

 

 

You may also like...

1 Comment

  1. agnieszka says:

    Oby jak najwięcej takich spokojnych dni <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *