Co tam było w poprzednim wpisie? Ah tak – plany na wakacje, plany nowych aktywności dla Heli, moje jako takie ogarnianie sytuacji.
A los na to: „Bujaj się!”. Oczywiście nie tylko ja, tylko my wszyscy, a wiadomo, że w kupie raźniej, ale jednak smutno.
Zagubiłam się nieco i ledwo wiem, jaki mamy dzień tygodnia, chociaż tak naprawdę nie ma to znaczenia, bo codziennie znowu chodzę spać z niepokojem o kolejny dzień i o to, ile awantur mnie czeka.
Jest bardzo trudno. Trudno i dziwnie. Wszystkim. Ta perspektywa, że w tym momencie WSZYSCY mają tak samo jest z jednej strony przerażająca, a z drugiej fascynująca. Oczywiście wiadomo, że nie całkiem „tak samo”, bo ja okupująca kanapę w moim domu nie mogę porównywać się z ludźmi walczącymi o zdrowie i życie innych.
Nie zmienia to faktu, że tak jak wielu innym rodzicom, nie jest mi teraz najłatwiej i myślę, że wszyscy możemy sobie trochę ponarzekać i poprzeklinać. I nie chodzi o licytowanie się, kto ma gorzej – bardziej o wymianę doświadczeń i wirtualne wsparcie.
Mam wrażenie, że rodzice podzielili się teraz na dwa obozy. Pierwszy obóz to ci, którzy uważają, że epidemia zbliży nas do siebie i przebywanie z rodziną to przecież najwspanialsza rzecz. Drugi obóz to ci, na których padł blady strach, że będą musieli spędzać czas w domu ze swoimi dziećmi. Ja jestem w obu.Jeśli miałabym izolację przeżywać tylko z młodszą córką – wtedy byłabym tylko w pierwszym obozie. Jest jak miód na moje serce i mogłabym słuchać jej i ją obserwować całymi dniami. Budyń na całego. Do tego sama się sobą zajmie jeśli trzeba, wymyśla sobie zabawy, a w razie kryzysu bajka zawsze działa.
Jednak ze względu na starszą i konieczność ogarniania ich dwóch, przez większość czasu jestem w drugim obozie.
2 miesiące z małą przerwą w domu z dziećmi. To właściwie tyle, ile trwają wakacje. To wystarczająco dużo czasu, żeby uznać to za nową „normę”. Niekoniecznie sprzyjającą, ale normę. Wystarczająco dużo czasu, żeby wstawanie o 6 i praca w biurze zaczęły wydawać się abstrakcją. Wystarczająco dużo czasu, żeby zasypianie o 2 stało się standardem – choćby po to, żeby posiedzieć w ciszy i pomyśleć, ile rzeczy powinnam robić, a później robić niewiele z nich, tylko bezmyślnie scrollować i mieć wyrzuty sumienia. Wystarczająco dużo czasu, żeby mieć absolutnie dość Heli.
Pierwszy tydzień był nawet obiecujący. A najbardziej obiecujący był pierwszy dzień, kiedy o 8 rano umyłam okna, których nie myłam jeszcze nigdy … w pierwszym tygodniu udało mi się też upiec coś słodkiego i pojechać samej z dziećmi na spacer do lasu. Miałam przez chwilę poczucie, że jakoś damy radę. Nadal miewam momenty optymizmu, kiedy wydaje mi się przez chwilę, że jakoś ogarniam, ale potem życie udowadnia mi, że jednak nie.
Z każdym tygodniem jest gorzej i Hela ma coraz bardziej dość. Pojawia się więcej trudnych zachowań (ostatnio np. obsesyjne cięcie i darcie spodni), a czasem agresji. Wyobraźcie sobie, że Wasz 10-latek nie interesuje się niczym, nie potrafi się bawić, nie możecie spuścić go z oka (bo od razu popchnie młodsze rodzeństwo/złapie za ostry nóż, żeby pokroić bułeczkę/złapie za nożyczki i zacznie sobie przecinać ubranie itp.), a do tego o wszystko się awanturuje i musicie np. ubierać go na siłę i bronić siebie i młodsze rodzeństwo. Do tego wścieka się, kiedy dajecie mu to, czego przed chwilą zażądał. Kiedyś to była reakcja tylko niektóre rzeczy … Teraz taka reakcja jest właściwie na wszystko, co przed chwilą chciała. Wyjątkiem bywa jedzenie – ale tutaj z kolei musiałam wprowadzić trochę zasad, bo Hela w domu ciągle chce jeść. Moim zdaniem jest to dla niej forma zabijania czasu. Ale nie jest to w interesie ani jej zdrowia, ani w moim, bo nie ukrywajmy – im będzie cięższa, tym trudniej będzie mi sobie z nią radzić. Na razie waży 30 kg, czyli niby niespecjalnie dużo, ale nie da się już wziąć pod pachę i wynieść. A czasami nie ma innego wyjścia. I nie, nie mogę niestety po prostu dać jej np. warzywa, kiedy jest głodna. Ona awanturuje się o konkretne rzeczy – na ogół o banany i bułki. Póki co stwierdziliśmy, że mimo awantur zaczynamy wprowadzać ograniczenia i uczyć, że są dłuższe przerwy między posiłkami. Hela na ogół wstaje już z awanturą, a ja ze smutkiem wspominam czasy, kiedy zawsze budziła się uśmiechnięta i zadowolona z życia.
Oczywiście próbujemy w międzyczasie robić jakieś zadania ze szkoły. Mamy ten „luksus”, że szkoła specjalna działa nieco inaczej i każdy robi jak umie/jak może/jeśli może. Co nie zmienia faktu, że chciałabym, żeby czasem coś zrobiła, bo musi ćwiczyć. Koncentracji wystarcza zwykle na kilkanaście sekund i koniec „pracy”. Nauczyciele starają się, ale ona nie jest zainteresowana. Najbardziej mnie zasmuciło, że nie chce wykonywać ćwiczeń ruchowych z ulubionymi nauczycielami. Tylko niektóre z SI da się z nią zrobić. Nie bardzo szły też spotkania na żywo – po początkowej radości szybko wpadała we wściekłość i rzucała się na komputer, żeby go wyłączyć. W tym tygodniu był postęp – wytrzymała 20 minut spotkania z klasą. Ale … oczywiście musiałam obiecać jej czekoladę. Zobaczymy, co będzie w przyszłym tygodniu …
Nie ma żadnej czynności (poza jedzeniem albo napadami różnych fiksacji), która zagwarantuje mi chwilę spokoju. W lepsze dni (albo kiedy jest zmęczona) jest w stanie przez chwilę skoncentrować się na tablecie, oglądając piosenki i jakieś losowe rzeczy (żadne bajki ani dłuższe formy nie wzbudzają zainteresowania). Jeśli nie jest zmęczona, to raczej jest to kilka minut oglądania i przerwa. Do tego często żąda asysty przy szukaniu jakiejś konkretnej piosenki albo pomocy, jak naciśnie nie to, co trzeba. Bywa, że wkręci się na dłużej w jakąś swoją obsesję – np. udawanie, że tory z Ikei to pistolet i robienie „pif paf” albo czasami przez chwilę zajmuje się układaniem z nich koła. Ale samotna zabawa nimi zdarza się też raczej w przypadku większego zmęczenia. Teraz strzela głównie do nas, podtykając nam tory pod nos albo stukając nas po głowie. Bywa, że da się namówić na ułożenie puzzli, ale najczęściej trzeba ją czymś przekupić (tak, oczywiście jedzeniem).
Nie da się też zmęczyć albo wybiegać Heli „na zapas”. Trzeba ją bardzo namawiać i dopingować, żeby w ogóle zechciała się przejść, albo przebiec kilka metrów, czy kopnąć piłkę. Czasami jeździmy na chwilę na działkę, gdzie ma własny mini plac zabaw, ale zainteresowanie nim minęło w ubiegłym sezonie. Na trampolinie chce skakać tylko wtedy, kiedy widzi, że młodsza na nią wchodzi. Albo kiedy widzi, że sąsiad patrzy i chce się popisać.
Kiedy spędzamy razem te dziwne dni nie ma wspólnych rodzinnych planszówek, czy kreatywnych zabaw. Nie ma wspólnego oglądania filmów familijnych pod kocykiem. Nie ma rozmów (ze starszą, bo z młodszą na szczęście są) o tym, co jej leży na sercu. Nie ma opowiadania o koleżankach ze szkoły. Nie ma wspólnego uczenia się układów tanecznych. Czasami kilka minut zabawy w chowanego, ale Hela w trakcie zwykle stwierdza, że jednak nie chce. Oczywiście mam część tego wszystkiego z młodszą córką, za co jestem niesłychanie wdzięczna, ale kiedy jesteśmy wszystkie razem to raczej trudno pobawić się spokojnie. Młodsza się nie zraża i zachowuje w tym wszystkim dobry humor (na szczęście), a jej pokłady kreatywności i wyobraźni są nieskończone. Ale w takie dni nawet u niej przekroczony jest na pewno dzienny limit bajek, bo o ile zwykle nie mam opcji na więcej niż raz dziennie to teraz jest sesja poranna i popołudniowa. A do tego a to kilka piosenek na telefonie, a to „mamusiu, poudawajmy kotki” albo „pooglądajmy zdjęcia, jak byłam dzidziusiem”. Czasami Aniela idzie bawić się do swojego pokoju – tam może mieć choć chwilę spokoju, bo pilnuję, żeby Hela tam nie poszła.
Cały nasz dzień to próby mierzenia się z rzeczywistością przerywane posiłkami. Próbujemy jakoś dociągnąć do wieczora, a ja na ciągłym standby’u gaszę pożary. Żadna nie ma drzemki w dzień. Chyba, ze są chore – wtedy Hela dużo śpi i jest dużo łatwiej. Ale teraz to zupełnie co innego – obie całkiem zdrowe i w formie.
Zdarzają się miłe momenty – kiedy dziewczyny „bawią” się razem (co trwa zwykle kilka minut, do momentu kiedy Hela nagle ma dość i zaczyna szarpać siostrę), albo kiedy Hela próbuje młodszej w czymś pomóc (np. ostatnio przy myciu rąk, których ona sama oczywiście nie chce myć). Miłe bywa przytulanie w łóżku (chociaż ostatnio i na to nie daje się często namówić), czy łaskotki, albo kiedy pakuje się na kolana. Fajnie jest, kiedy rozpiera ją duma, jak coś jej wyjdzie i komuś pomoże. Ostatnio rozbiła sama 6 jajek do jajecznicy i trochę mieszała ją na patelni.
Desperacko potrzebuję samotności i czasu tylko ze sobą. W ciągu dnia poza scrollowaniem telefonu „przy okazji”, praniem czy jakimś szybkim jedzeniem, nie da się wiele zrobić. Przy Heli nie ma możliwości robienia czegoś, co wymaga skupienia. Nie da się np. poczytać spokojnie książki. Ona, mimo że nie umie logicznie formułować dłuższych wypowiedzi, mówi przez cały czas. Non stop. I zwykle jest kilka zdań, powtarzanych w kółko przez cały dzień i pytań, na które odpowiadałam już milion razy. I krótkie wypowiedzi sytuacyjne, jeśli np. chce jeść itp.
Przez większą część dnia snuję się wiec i scrolluję … I czytam, ile wspaniałych planów można zrealizować podczas izolacji. Ile nowych rzeczy można się nauczyć! Ile książek przeczytać! Ile kursów zrobić! Zerkam na porady, jak zorganizować home office z dziećmi i wydaje się to całkiem łatwe. Tylko, że nie. Przynajmniej nie w moim przypadku. Wszelkie porady i magiczne sposoby na dzieci mają się nijak do jej możliwości i chęci. Moja ilość czasu wolnego się nie zmieniła w związku z pandemią – nadal mam go bardzo mało.
Staram się sobą zająć chociaż przez chwilę, żeby nie zwariować, ale to raczej plan minimum. I wydzieranie tego czasu wolnego na ogół odbywa się kosztem snu. Niestety jestem też tak zmęczona, że trudno mi się skupić wieczorem na czymś sensownym. Ale już samo „trwanie” z samą sobą trochę pomaga. Największa korzyść z „zamknięcia”: wróciłam do biegania po długiej przerwie. Co kilka dni wieczorem, jak mąż kończy pracę (a pracuję właściwie non stop od początku zamknięcia i dlatego większość tego pierdolnika jest na mojej głowie) biegam po okolicznych uliczkach i zaglądam ludziom w okna ;) Czasami udaje mi się zrobić krótki trening jogi, ale nie tak często, jak bym chciała. Próbuję też zachęcać młodszą i włączam jej obok jogę dla dzieci.
Ale żeby nie było tak całkiem pesymistycznie … Mimo tego, że średnio co 5 minut trafia mnie szlag, i mam ochotę wysłać starszą na bezludną wyspę, to i tak czuję wdzięczność, że jestem tu, gdzie jestem. Mam dom, w którym mogę się izolować. Mam pełną lodówkę. Mam etat na normalnej umowie, dzięki czemu mogę być teraz na zwolnieniu. Mam pomoc rodziny, jeśli faktycznie jej potrzebuję. Po pierwszych tygodniach całkowitej izolacji, zaczęliśmy widywać się z najbliższą rodziną, bo po prostu nie nie da się inaczej. W dni, kiedy jest naprawdę źle, umawiam się na następny dzień z którąś z babć, żeby wzięła Helę chociaż na jeden dzień, żebym mogła iść z Anielą na spacer i żebyśmy mogły jeden dzień od czasu do czasu spędzić spokojnie.
Jest mi oczywiście przykro z powodu zaklepanych i (prawdopodobnie) straconych wakacji. Wakacji w ukochanej Toskanii, które miały być naprawdę odpoczynkiem – moja teściowa zaproponowała, że weźmie Helę na 10 dni, żebyśmy mogli pojechać tylko z młodszą. Bardzo na to czekałam. Znaleźliśmy też Heli fajne wyjazdowe zajęcia sobotnie 2 razy w miesiącu, a w perspektywie była nawet perspektywa czegoś w rodzaju kolonii – coś, co sądziłam, że nigdy nie będzie możliwe. Niestety wygląda na to, że z żadnej z tych rzeczy nic nie wyjdzie. Ale to wszystko tak czy siak ma się nijak do prawdziwych ludzkich dramatów, więc jakoś to przeboleję.
Wiem, że jakoś przetrwam, bo … nie mam wyjścia. I wiem, że prawie wszyscy, którzy siedzą teraz z dzieciakami mają trudno. Ktoś (np. ja) ma niepełnosprawne dziecko. Ktoś inny ma bardzo małe dzieci. Ktoś ma high need baby. Ktoś inny ma więcej dzieci. Ktoś ma zbyt małe mieszkanie. Ktoś nie może wziąć zwolnienia, nawet na chwilę i musi godzić home office z tym całym zamieszaniem. Ja też już powoli muszę obmyślać jakiś plan powrotu do pracy. Prawdopodobnie skorzystamy po 25 maja z opieki dla Heli w szkole, bo inaczej istnieje ryzyko, że wszyscy zwariujemy.
Mimo codziennej frustracji wiem, że moje obecne problemy są poniekąd „luksusem”. Ja muszę tylko siedzieć w domu. Fakt, że z bonusem w postaci Heli, co trochę utrudnia, ale nadal można uznać, że to „wygodne” wyjście. Inni muszą wyjść i walczyć. Czuję wielki podziw wobec wszystkich, którzy znajdują się na pierwszej linii „frontu” i tych, którzy nie mają możliwości pracy zdalnej. Wobec tych wszystkich, dzięki którym ja mogę siedzieć sobie w domu z pełną lodówką. I nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak oni mają teraz trudno.
Nie mogę przestać myśleć o osobach, które będą musiały zamknąć swoje biznesy albo straciły pracę. O tych, którym przepadnie leczenie za granicą. O tych, którzy ciężko chorują, ale zostali teraz odstawieni na dalszy plan. O rodzinach chorych dzieci, które muszą przerywać rehabilitację, a do tego dojdą jeszcze różne problemy urzędowe. O zestresowanych rodzicach małych dzieci, które będą przeżywać swoje pierwsze choroby, a dostanie się do lekarza z „normalnymi” dolegliwościami chyba graniczy teraz z cudem. A trudno chyba osłuchać dziecko przez telefon… Myślę też o tych rozdzielonych z rodzinami. Myślę o uchodźcach w obozach. Oni nie bardzo mogą „zostać w domu” i oglądać Netflixa. Myślę o tych, którzy zostali w domu, ale z ludźmi, od których woleliby być jak najdalej. O ofiarach przemocy domowej. O osobach z depresją. To nie są wesołe myśli i to nie jest wesoły świat.
Strasznie się wszystko skomplikowało. Trzymajcie się tam jakoś. Bądźmy dla siebie mili.
Goska, nie mam dzieci – ale nawet do mnie trafia to co piszesz! ❤️
<3 dziękuję !
Jestes niezwykla, wyjatkowa osoba! Lol! Niesamowita Kobieta! Ostatnio myslalam o rodzicach, ktorzy sa w Waszej sytuacji i pomimo Twojego pieknego, wywarzonego, prawdziwego, madrego tekstu, nadal nie wyobrazam sobie, ile musicie miec we trojke energii, madrosci, pozyrywnego nastawienia, zeby sprostac kolejnym dniom. Od dzis kibicuje-Tobie, jako Mamie, bizneswoman i biegaczce. Jestes niezwykla! I zycze Twoim obydwu coreczkom, zeby byly dla Ciebie najlepsze!
Aleksandra, bardzo dziękuję za miłe słowa i kibicowanie <3 Ale to pozytywne nastawienie za bardzo nam nie wychodzi póki co :P