“My whole life
was ahead of me.
I was at the beginning
of something.
We all were at the beginning
of something.
And now?
Now we’re at the end
of something.
No, we’re not.
We’re just ongoing.
We so are.
And you want to know how I know?
Hmm?
Because we keep revisiting
the beginning.”
(Taffy Brodesser-Akner „Fleishman is in trouble”)
Jednego dnia jestem załamana i myślę, że lepiej już było. Płaczę nad młodością, która się „skończyła” i płaczę znowu nad tymi samymi piosenkami. Nad tym, że przecież dopiero co siedziałam na górce w parku Żeromskiego i piłam Sophię Melnik, zagryzając Holenderskimi. Czasami nawet zapaliłam papierosa. Wzrusza mnie nawet wspomnienie imprez, gdzie jedna rzygała do kibla, druga do zlewu, a trzecia do wanny … Płaczę, kiedy przypominam sobie, jak jechałam na rolkach na Kępę Potocką, z Moonspellem w … walkmanie. Rolki nadal mam. Kółka sparciały i się rozpadły. Chciałabym je wymienić. Niestety zapomniałam, gdzie schowałam te rolki po tym, ja je znalazłam. Zapomniałam też kto, gdzie i kiedy idzie i teraz mam zgrzyt logistyczny.
Teraz zamiast spać do 12 martwię się córką, która po ponad 4 latach w placówkach nie chce rano wejść do sali w przedszkolu i ani ja, ani ona do końca nie wiemy dlaczego. Ścisk w żołądku mam dlatego, że widzę łzy mojego dziecka i oczywiście zrzymam się w środku, że gdybym nie pracowała, to mogłabym ją po prostu zabrać, a nie dlatego, że jakiś koleś na mnie spojrzał. Podpisuję zgody na wycieczki, płacę składki i próbuję dopilnować wszystkich lekarzy, chociaż i tak wciąż mam poczucie, że robię za mało, i że wciąż jest coś do zrobienia. Dentysta i okulista młodszej – done. Dentysta starszej – umówiony. Neurolog nadal na zwolnieniu – czekamy. Psychiatra – done. Krew – done. Prolaktyna H skrajnie niska – endokrynolog umówiony. Młodsza – skierowanie na krew załatwić. Ale to i tak za mało, zawsze będzie za mało. Zawsze coś będzie zaniedbane. Znaleźć rachunki, zapłacić rachunki. Zaznaczyć, że zapłacone – koniecznie. Dopiąć szczegóły urodzin młodszej. Wnioski na dyżury w lecie złożone. Pilnować lata w mieście!!!! Znaleźć domek pandy na OLX – done. Tusz do drukarki, podatki taty, bon turystyczny przepadł. Jogurt się przeterminował. Dorosłe rzeczy. Dorosłe życie. How did I get here? Może mnie tu ktoś wstawił przez przypadek? Przecież ja nie wiem, co robię. Nie wiem, co zrobię. A może tylko tak sobie wmawiam? Może jednak jakoś sobie radzę? W sumie wszyscy żyją. Rachunki zapłacone. I nie muszę mówić rodzicom, o której wrócę do domu. Mam w lodówce to, co chcę. Mam w łazience to, co chcę. Wiem, jak to jest być mamą i (próbować) kształtować fajnego człowieka. Nawet jeśli muszę mierzyć się z obrazą, że Wróżka Zębuszka przyniosła tylko 5 zł. Wiem, jak to jest być mamą i być kompletnie bezradną i wiedzieć, że ma się niewiele wpływu na kształtowanie młodego człowieka. W tym jeszcze nie widzę żadnej ważnej lekcji, ale może kiedyś zobaczę? Może? A nawet jeśli nie, to przynajmniej jest wiosna. Więc wszystko jest lepiej.
Czy gdybym leżała teraz w hamaku na Bali, bez żadnych obowiązków i zobowiązań to byłabym szczęśliwsza? Bardziej wartościowa? Czy mogłabym powiedzieć, że moje życie ma sens i „realizuję swój potencjał”? Nie sądzę. A czas i tak by płynął.